czwartek, 7 czerwca 2012

(Final Fantasy VII) W siódmym niebie


Tytuł: W siódmym niebie
Z: "Final Fantasy VII"
Postaci: Tifa
Rating: NC-17
Uwaga: Self Insertation

W tych pojebanych czasach mało co dawało odrobinę relaksu.Midgar niby nie robiło wrażenia miasta, które masz cholera nagła trafić. Ta,niektórych wkurwiało, że Shinra kontroluje tu faktycznie wszystko. Ale przynajmniej był spokój, bezpieczeństwo i pewność jutra. W takich czasach jak te to i tak dużo. Nie podskakiwałeś korporacji, pracowałeś, płaciłeś podatki, to mogłeś żyć. Spokojny, zdrowy deal, w który większość wchodziła bez problemu. Ale oczywiście,zawsze mu się się znaleźć paru takich, którym to nie będzie pasować. Tu też tacy się znaleźli. Nazwali się „Avalanche” i ogłosili się ruchem oporu. A jebał ich pies. Twierdzili, że występują w obronie ludzi przed korporacją. Gdyby załatwili niższe podatki to pewnie by ich poparto, ale ci debile woleli bawić się w terrorystów. Oczywiście, po pierwszym zamachu Shinra od razu podniosła podatki, tłumacząc to kosztami bezpieczeństwa. I zaraz część bezmózgów poparła Avalanche. A niech by ich…

Miałem to wszystko w dupie. Chciałem po prostu zwyczajnie żyć, znaleźć żonę, mieć dzieci i w spokoju przeżyć resztę życia. Że mało ambitne? I co z tego. Na razie miałem pracę w jednej z elektrowni. Co do żony…Hmm… Pracowałem nad tym.

Był piątkowy wieczór. Dwa dni temu te sukinsyny z Avalanche wysadziły pociąg z transportem. I pewnie chuj ich obchodziło, że przy okazji doprowadzili do zawalenia się dwóch bloków mieszkalnych. Starałem się o tym nie myśleć. Tak jak co piątek, wieczorem wyszedłem na miasto. Cel był niezmiennie ten sam – Siódme Niebo. Seventh Heaven, mówiąc dokładniej. Pub, położony w mało sympatycznej części Sektora Siódmego. Lubiłem to miejsce. Nie serwowali tam rozwodnionego piwa, a to już był jeden, dobry powód. Ale nie najważniejszy.Najważniejszemu na imię było Tifa Lockheart. Barmanka, która miała wszystkie inne pod sobą. Pierwsze cycki miasta, nogi jak wieże, śliczne, duże oczy i długie, kasztanowe włosy. Zachodziłem tam co piątek, zamawiając kilka głębszych i sycąc wzrok. Tak było i dziś. Tifa krzątała się za barem, a ja siedziałem sam przy stoliku i sączyłem piwko. Miała na sobie białą bluzkę, a dwie skórzane szelki uwypuklały te dwa siódme cuda świata, które kryły się pod nią. Czarna,skórzana miniówa nie zostawiała wiele wyobraźni.

Nie, nie przystawiałem się do niej. Widziałem, jak kilku próbowało. Pierwszy raz nawet zerwałem się, by pomóc, gdy jakiś menel złapał ją za tyłek. Chwilę potem leżał rozklaskany na podłodze. Innemu gnojowi, któremu udało się włożyć rękę po jej kieckę, zafundowała podwójne złamanie otwarte.Starzy  bywalcy o tym wiedzieli, nowych się szybko uświadamiało, aby trzymali łapy przy sobie. W końcu patrzeć można ile się chce. Tego wieczora chyba byłem zmęczony. Nie wiem, w każdym razie po raz pierwszy zasnąłem w knajpie, jak ostatni idiota. Musiałem się zsunąć ze stolika i spaść w kąt baru. Kiedy otworzyłem oczy, było ciemno. Powiodłem wzrokiem po okolicy. No tak, nikt mnie nie zauważył i zamknęli pub. Niech to diabli. Czekać do rana? Wstałem. Zobaczyłem, że na zapleczu pali się światło.Podszedłem w tamtą stronę. Usłyszałem głosy. Nie wiem, czemu, ale zatrzymałem się, nasłuchując.
- Ten pociąg był mocny – mówił męski, niski głos – Ale teraz dopiero nas usłyszą. Ten reaktor sprawi, że nie będą już mogli oszukiwać nikogo. Dobrze, że znalazłaś tego wojaka. Chociaż jednak to były żołnierz..
- Cloud nas nie zawiedzie, spokojnie. Znam go od pewnego czasu – ten głos należał do Tify.
- Oby… Dobra, idę. Do zobaczenia za dwa dni.
- Powodzenia. Uważaj na siebie – usłyszałem zamykane drzwi.Nie miałem wątpliwości, że to co słyszałem, dotyczyło działań Avalanche. Ale tutaj? I Tifa? Nie mogłem uwierzyć, że była związana z tymi bandziorami. Co teraz? Donieść do korporacji? Wsadzą ją do więzienia i pewnie nigdy już jej nie zobaczę. Zapomnieć? Ale cholera, mówili o reaktorze. Chcą wysadzić reaktor?Rany, przecież to rozwalić może cały sektor. Biłem się z myślami, kiedy usłyszałem kroki.
Schowałem się. Tifa wyszła do baru, zapaliła światło i nalała sobie szklankę czegoś mocniejszego. Wychyliła ją jednym duszkiem. To dopiero kobieta. I wtedy, pies by to oszczał, oparłem się za bardzo szafkę,która zatrzeszczała.
- Kto tam? – Tifa zwróciła się w moją stronę, przyjmując bojową postawę. Nie było sensu udawać. Wyszedłem z kryjówki.
- Ja tylko… zasnąłem w barze… obudziłem się… i było zamknięte– tłumaczyłem, wiedząc, że za chwilę mogę mieć połamane wszystkie kości.
- Ach tak, poznaję cię – Tifa opuściła pięści. Zapamiętała mnie? Poczułem radość, mimo całej sytuacji.
- Czy mógłbym prosić… o otwarcie drzwi? – spytałem, wciąż niepewnym głosem.
- Pewnie, zaraz – wyszła z za baru, ale w połowie drogi zatrzymała się i odwróciła ku mnie. Jej ciemne oczy patrzyły na mnie uważnie.
- Słyszałeś moją rozmowę, prawda?
Kurwa, nigdy nie potrafiłem kłamać. To widać było na mojej twarzy.
- Tak – odpowiedziałem. Podeszła do mnie.
- Trudno, nie mogę cię w takim razie wypuścić. Za dużo wiesz, rozumiesz, prawda? Chodź, do piwnicy. Później szef zadecyduje, co z tobą zrobić.
Minęła mnie i podeszła do drzwi na zaplecze. Cholera, teraz byłem już pewien, że mnie zabiją. Bałem się, cholernie się bałem. Gdy Tifa mnie mijała, złapałem odruchowo butelkę, która stała na barze i rąbnąłem nią Tifę w głowę. Szkło pękło a barmanka osunęła się nieprzytomna na ziemię. Przez chwilę zastanawiałem się, co dalej. Potem zdjąłem jej szelki, związałem nimi jej ręce za plecami w usta wcisnąłem szmatę i trzymając ją na ramieniu, szybko wyszedłem z baru.
Była noc, lampy już pogasły a po ulicach mało kto się kręcił. Nie mieszkałem aż tak daleko, aby dojście tam z nieprzytomną Tifą na ramieniu nie było niemożliwe. Gdy byliśmy w moim mieszkaniu, rzuciłem ją na łóżko, związałem dla bezpieczeństwa nogi i wyszedłem. Poszedłem nad rzekę. Jej mętne lustro zanieczyszczonej wody lśniło w blasku kilku świecących się ciągle latarń. Wyjąłem komórkę i wybrałem numer policji. Po chwili ktoś odebrał.
- W barze Seventh Heaven za dwa dni spotkają się terroryści z Avalanche – zacząłem powoli – Planują wysadzić któryś z reaktorów. Jest wśród nich były żołnierz.
- Co takiego? Proszę powtórzyć! – głos z drugiej strony słuchawki był wyraźnie zaskoczony. Powtórzyłem dwa razy, po czym rozłączyłem się i cisnąłem komórkę do mętnej mazi, która kiedyś była wodą. Niech tam ją namierzają, jak chcą.
Wróciłem do domu. Tifa była wciąż nieprzytomna. Usiadłem koło niej, masując jej piersi prze materiał bluzki. Szybko podniosłem ją,napawając się widokiem, o którym wielu tylko marzyło. Były wielkie, to prawda,ale niewątpliwie były prawdziwe. Duże sutki aż prosiły się, żeby je ssać.Rozpiąłem jej spódniczkę i zsunąłem ją. Miała zwyczajne, białe majtki. Zdjąłem je.Jej piczka była starannie wygolona, bez ani jednego włoska. Oblizałem się,patrząc na to doskonałe ciało, leżące na łóżku.
Nie mogłem czekać. Wszedłem na łóżko, siadłem na niej i położyłem mojego twardego już członka między jej wielkie piersi. Złapałem za nie i ścisnąłem je pomiędzy moim wackiem. Poruszając się rytmicznie, czułem to ciepło bijące z jej cycków. Już samo patrzenie na nią było podniecające a teraz robienie tego w ten sposób. Każdy, kto odwiedzał bar, pewnie o tym marzył. Tifa jakby cicho mruczała, ale wciąż była nieprzytomna. Doszedłem bardzo szybko,oblewając jej piersi moim nasieniem. Trochę dosięgło też twarzy.
Ale co z nią zrobić? Wtedy otworzyła oczy.
- Co.. ale… gdzie ja jestem? – spytała, patrząc na mnie zdziwiona – Kim jesteś? Co się stało… ja… nic nie pamiętam… Boże… jak ja mam na imię?
Bogowie chyba uśmiechnęli się do mnie. Straciła pamięć?Zaraz ją rozwiązałem, gorączkowo myśląc nad resztą.
- Tifa, kochanie – mówiłem – uderzyłaś się o kant łóżka. Nic ci nie jest?
- Ja… ja nic nie pamiętam… - w jej głosie słyszałem rozpacz.
- Już dobrze, spokojnie. Jestem przy tobie.
- Kim jesteś?
- Twoim… twoim mężem – wypaliłem szybko.
- Mężem?
- Tak. Nazywasz się Tifa i jesteś moją żoną.
- Ale czemu byłam związana…
- Bawiliśmy się w łóżku. Jakoś tak pechowo uderzyłaś głową o kant łóżka. Naprawdę się bałem.
- Czemu nic nie pamiętam?
- Boże… naprawdę niczego sobie nie przypominasz?
- Niczego!
- Dobrze, że ja tu jestem. Spokojnie, opowiem ci wszystko.
I tak zrobiłem. Oczywiście, według mojej wersji, Tifa była moją dziewczyną. Jej rodzina zginęła podczas zamachu Avalanche na pociąg w dzień naszego ślubu. Obiecaliśmy sobie opuścić to miasto, a to była przedostatnia noc w Midgar. Uwierzyła.
- Boże… jak to dobrze, że jesteś tutaj – powiedziała, tuląc się do mnie. Pochyliłem się i pocałowałem ją w wargi. Odpowiedziała, całując mnie zachłannie i tuląc, napierając swoimi piersiami na mnie, jakbym był jedyną liną, która łączy ją z jej przeszłością. Pieściłem jej piersi, masując je rytmicznie. Tifa jęczała namiętnie, podczas gdy ja całowałem jej kark.
- Sprawię, że wszystko sobie przypomnisz, kochanie –mówiłem, dając jej stopniowo coraz większą rozkosz. Moja dłoń sięgnęła pomiędzy jej nogi, rozchylając jej uda i powoli otwierając jej dolne wargi. Jęknęła głośniej. Usadowiliśmy się w pozycji 69. Ona na górze, ja na dole. Ssała mojego członka z oddaniem, podczas gdy ja językiem doprowadzałem ją do coraz większej rozkoszy. Szybko poczułem jej soczki na moim języku. Była wciąż zdenerwowana i zdezorientowana, ale nie chciałem, żeby myślała o czymkolwiek. Seks był najlepszym sposobem na relaks. Czułem, że zaraz dojdę a i ona coraz głośniej jęczała.
Wstaliśmy i szybko wszedłem w nią, układając ją na łóżku, na plecach. Całkowałem jej kark, podczas raz mój twardy członek nadziewał ją raz po raz. Jej paznokcie jeździły po moich plecach a piersi ocierały się o moją klatę. Była moja, z zachwytem myślałem, że od tej pory to ciało nie będzie już należeć do nikogo.
- Kocham cię – wyszeptałem a chwile potem obydwoje doszliśmy. Orgazm wstrząsnął naszymi ciałami, fala rozkoszy zalała nas całkowicie. Przez chwilę leżeliśmy na sobie, dysząc i pieszcząc nasze wciąż rozgrzane ciała.
Wyjechaliśmy z Midgar następnego dnia. Nie chciałem ryzykować,ktoś mógłby ją rozpoznać i byłyby problemy. Osiedliśmy w Wutai, a tylko wiadomości radiowych słyszałem, że w Midgar aresztowano wszystkich członków Avalanche i skazano na śmierć. „Dobrze wam tak, sukinsyny” – dodałem w myślach,patrząc na Tifę, która właśnie przyrządzała posiłek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz