czwartek, 7 czerwca 2012

(Twórczność Własna) Pewnego razu na dzikim zachodzie


Tym razem coś autorskiego. Znalazłem w Internecie taki obrazek i pomyślałem, że coś do niego napiszę, bo wygląda inspirująco.

Tytuł: Pewnego razu na dziki zachodzie
Rating: Nc-17

Kurz opadał na rynek Mariebree, po którym dopiero co przejechała grupa jeźdźców. Wszyscy mieli meksykańskie rysy twarzy, ubrani byli w klasyczne poncha. Niektórzy mieli przy pasach rewolwery, inni strzelby przerzucone przez ramię. Małe  miasteczko położone koło granicy meksykańskiej było zwykle senną i spokojną mieściną, w której rzadko coś się działo. Zawdzięczało to jednej osobie, której sława trzymała desperados z dala od granic miasteczka. Dlatego też różni gringo zwykle omijali Mariebree z daleka. Przyjezdni meksykanie zatrzymali się przed salonem i przywiązali swoje konie a następnie weszli do środka.

- Whisky! – przepite, zdarte głosy z wyraźnym meksykańskim akcentem rozległy się w środku, gdy przybyli rozsiedli się przy stołach. Miejscowi, którzy jeszcze byli w środku, szybko uciekli, zostawiając Meksykan w środku. Ci zaczęli się bawić, krzycząc i przeklinając, żądając coraz więcej alkoholu, oczywiście nic w zamian nie płacąc. Szklanki i butelki rozbijały się o ściany i podłogę. Robili tak w każdym mieście, do jakiego przybyli, a gdy ktoś żądał zapłaty, dostawał kilka kul w pierś. Rzadko jednak ktoś był aż tak naiwny, żeby stanąć naprzeciwko grupy uzbrojonych desperados.

- Koniec zabawy! – rozległy się głośne słowa, kiedy podwójne drzwi salonu otworzyły się na oścież. Stała w nich wysoka kobieta o platynowych włosach, z czarną maską na twarzy. Miała na sobie zużyty płaszcz, krótkie, jeansowe portki i obszerną, czerwoną bluzkę, pod którą widać było duże, pełne piersi piersi.
- Dobra Amigos, Rawhide Jane jest tutaj – powiedziała, a w dłoni trzymała Peacemakera – zapłacicie teraz grzecznie i wara z miasta, z mojego miasta! – dodała głośno.
- Rawhide Jane? – wszyscy przybyli odwrócili się w jej stronę. Była znana jako bardzo skuteczna łowczyni bandytów. Któryś z meksykanów sięgnął po strzelbę. Rozległ się strzał i gringo złapał się za dłoń, która krwawiła. Kolejny strzał wytrącił pistolet jego kumplowi. Pozostali meksykanie podnieśli ręce do góry. Wiedzieli już, że tak szybko jak ona żaden z nich nie strzela.
- No ptaszki, płacić za wyżłopaną whisky i sio! – powiedziała, machając pistoletem.  Milcząc, jeden z nich wstał i podszedł do bar, gdzie rzucił garść dolarów. Jane odsunęła się od drzwi, pozwalając im po kolei wychodzić. Gdy byli na zewnątrz, trzymała ich na muszce, aż wsiedli na konie i odjechali, zostawiając za sobą chmurę kurzu.

- Dziękuję pani – powiedział barman, wychodząc z salonu i stając koło Jane – Zrujnowaliby mnie i pewnie zabili.
- Ścierwa myślą, że są silne, jak są w kupie. Ale to tchórze – powiedziała Jane, odchodząc i kierując się do swojego domu. Lubiła to miasto i broniła go. Tak samo lubili ją mieszkańcy, którzy dzięki Jane mogli żyć w spokoju. Bandyci, Indianie, meksy omijali to miasto, nie chcąc mieć kłopotów. Mariebree nie było bogate, w okolicy nie było kopalń ani niczego  takiego, a zła sława Rawhide Jane sprawiała, że nie było po co tu przyjeżdżać. Blondynka od dwóch lat słynęła na dzikim zachodzie. Chociaż była doskonałym strzelcem, to nie lubiła zabijać, robiła to tylko jak musiała. Miała opanowany doskonale system wytrącania ludziom broni z ręki. Niewielu chciało z nią się pojedynkować, bo wstyd było rewolwerowcowi zostać pokonanym przez kobietę. Tak więc Jane zamieszkała w Mariebree w spokoju, a jak się pojawiali w okolicy tacy wykolejeńcy jak ci gringo, szybko i skutecznie sobie z nimi radziła. Na ulice wracali ludzie, którzy pochowali się po przyjeździe tamtych bandziorów. Jane szła, uśmiechając się do mieszkańców miasta, którzy machali do niej z wdzięcznością. Skierowała się w stronę swojego, położonego trochę na uboczu domu.

Nagle coś przecięło ze świstem powietrze. Jane jęknęła, kiedy sznur owinął się wokół niej, spadając na jej ramiona i przyciskając je mocno do boków. Boleśnie wpił się w jej skórę. Szarpnięcie pociągnęło ją do tyłu, przewracając się. Szarpała się, gdy ktoś krzyknął i nagle szarpnął mocniej, ciągnąc Jane po piasku. Kowbojka nie mogła się uwolnić, ciągnięta za koniem. Kamyki i pył raniły boleśnie jej ciało. Gdy zatrzymała się, podniosła głowę i otworzyła oczy. Leżała na ziemi, nadal skrępowana. Wokół niej na koniach siedzieli meksykanie, ci sami, których niedawno wyrzuciła z salonu. Sprawdziła ręce, ale lasso trzymało ją wciąż mocno.
- To ta chica, szefie! – krzyknął ten, który ją złapał.
- Suka!
- Dziwka!
- Kurwa!
- Szmata!
- Kurwiszon!
Obraźliwe słowa słychać było ze wszystkich stron, ale Jane nie przejmowała się tym. Słowo nie boli.
- Co chłopcy, tacy jesteście odważni wobec jednej, związanej kobiety? – spytała – Złamasy z was i tyle. 
- Puta! – uderzenie w twarz na odlew rozpaliło bólem policzek Jane. Stał nad nią brodaty meksykanin – Zabiłbym cię teraz, dziwko, ale mam lepszy pomysł. Ktoś cię musi nauczyć miejsca!
Jane została pchnięta na ziemię. Piasek przysłonił jej oczy, które zamknęła. Ktoś kopnął ją z całej siły w dupę.
- Niiieeeee! – krzyknęła – Wy gnoje! Zabiję was!

Śmiech towarzyszył jej groźbom. Jeden z nich podniósł ją, trzymając za włosy, a pozostali zaczęli wymierzać uderzenia. Ich pięści trafiały w jej brzuch, piersi, twarz. Kopnięcia turlały ją po ziemi. Mocne, kowbojskie buty trafiały wszędzie, nawet w jej najbardziej wrażliwe miejsca. Po pewnym czasie dwójka bandytów podniosła ją i trzymała za ręce, zmuszając do stania prosto. Kolejni podchodzili i uderzali ją dalej. Cała siła, jaką miała w sobie Jane, uciekała z niej razem z kolejnymi ciosami. W końcu puścili ją znowu, a Jane upadła na ziemię, prawie nieprzytomna, powoli dysząc. Niski meksykanin odczepił od jej pasa kajdanki i skuł jej ręce za jej plecami.

- Słuchaj, dziwko – powiedział ich szef, podchodząc do niej – upokorzyłaś nas wtedy, więc odpłacimy ci tym samym. Nie wiedziałem, że są jeszcze kurwy, którym wydaje się, że mogą zastępować mężczyzn. Takie jak ty naddają się tylko do jednego – do jebania. Czy to rozumiesz?
- Tak… - Jane nie miała w sobie siły, żeby się z nim spierać. Wiedziała, że mogą znowu ją pobić. A nie wiedziała, czy teraz by jej nie zabili.
- Myślałem, żeby cię rozebrać, ale bardziej ci posłuży, jak będziesz ruchana w swoim stroju. Oczywiście, z drobnymi zmianami – po tych słowach wyjął nóż i uklęknął przy niej. W jej szortach wyciął dwie duże dziury, a potem wyciął podobne otwory w jej staniku. Cipka, odbyt i piersi Jane były dla wszystkich w pełni widoczne.
- Teraz ci pokażemy, jak w Meksyku uczymy nasze dziwki posłuszeństwa. Pedro, rozłóż jakąś szmatę na ziemi. Szmatę dla szmaty, hehehehe! – roześmiał się ponuro z własnego żartu, a inni też się roześmiali.

Wąsaty, młody Latynos rozłożył na ziemi duży koc. Położył się na nimi zdjął spodnie. Jego pała sterczała do góry. Jane spojrzała ze strachem. Nie widziała jeszcze takiego dużego członka. Bandyci zmusili Jane, żeby go dosiadła.
- Ughmmmm… - jęknęła, kiedy wielki, meksykański chuj wypełniał ją. Następny bandyta stanął naprzeciwko niej i zmusił blondynkę, żeby wzięła jego długiego członka do ust. Jane krzywiła się, kiedy poczuła na ustach obrzydliwy smak i zapach niemytego od dawna męskiego przyrodzenia, ale nie miała wyboru. Wkrótce miała usta pełne ciepłego, meksykańskiego mięsa.
- I na koniec – niski, chudy bandyta splunął na dłonie, by następnie zwilżyć swojego wacka. Klepnął Jane w pośladki, a następnie rozchylił je lekko i wsunął się do środka. Jane jęknęła, ale miała zatkane usta, więc nie mogła protestował, kiedy boleśnie wsuwał się w nią.

- Dobrze, chłopcy, wypieprzcie tej dziwce z głowy głupie pomysły – powiedział szef i na rozkaz wszyscy trzej zaczęli ją pieprzyć na raz. Robili to brutalnie i mocno, pieprząc jej wszystkie trzy otwory bez jakiejkolwiek przerwy. Jane nie miała siły ani możliwości na złapanie oddechu. Cały czas miała w sobie trzy wielkie członki, które penetrowały ją.
- Pamiętajcie chłopcy, żeby dać jej wszystko! – powiedział po kilku minutach ich szef. Powiedział to w dobrej chwili. Pierwszy doszedł chłopak pod nią, wystrzeliwując swoją gorącą spermę prosto w cipkę Jane. Zaraz potem nasienie wypełniło jej odbyt. Jej jęki sprawiły, że doszedł też mężczyzna w jej ustach, prawie dławiąc ją strumieniem nasienia, które nagle wypełniło jej usta.

Gdy tamci trzej skończyli i wyszli z niej, zaraz podeszli trzej kolejni chętni do zabawienia się z Jane. Byli już podnieceni tym, co zobaczyli. Dodatkowo jej wszystkie otwory były wilgotne i gotowe. Dosiedli ją w tym samym układzie co poprzedni i wszystko zaczęło się od nowa.  Ci byli dużo szybsi, a Jane była też dużo mocniej podniecona i rogrzana. Nie chciała tego, ale nie mogła walczyć z własnym ciałem, które odpowiadało na to, co się z nim działo. Dlatego też kiedy druga trójka doszła  jej wnętrzu, Jane także osiągnęła orgazm. Ich soki wypełniały jej ciało, kapiąc z jej otworów, ona natomiast w tym samym czasie jęczała z rozkoszy. Zebrani wokół bandyci zauważyli to.
- Hej, ta puta miała orgazm, słyszycie? Ją musi to kręcić!
- Dziwki zawsze dochodzą gdy się je traktuje tak jak trzeba traktować dziwki!
- Co za ździra!

Dla Jane te słowa były jeszcze bardziej bolesne niż uderzenia, które wcześniej ją spotkały. Nie mogła przestać czuć rozkoszy, nieważne, w jaki sposób ją osiągała. Ich ręce ściskały ją, trzymały ją za włosy a członki wsuwały się i wysuwały z jej dobrze już naoliwionych szparek. Grupy zmieniały się, a każda kolejna doprowadzała ją do jeszcze mocniejszych orgazmów. Nie wiedząc już nawet dobrze co się dzieje dokoła niej. Rawhide Jane dochodziła raz za razem, jęcząc spazmatycznie podczas kolejnych szczytów. Zauważyła, że niektórzy z nich brali ją już po raz drugi. Ci, którzy wcześniej pieprzyli ją w dupę, teraz brali się za jej usta, ci którzy wypełniali spermą jej cipkę, teraz zapinali ją od tyłu, a ci, którym musiała robić laskę, teraz byli pod nią. Nie liczyła już nawet ile tego było, na pewno za dużo, żeby mogła to wytrzymać.

Kiedy kolejna grupa z nią skończyła, następna nie podeszła. Złapali ją za ręce i wlokąc nieprzytomną, zabrali na środek miasta, gdzie przywiązali do drewnianego pala. Zwykle używano go do uwiązywania koni. Ciężko oddychająca Jane opierała się od niego, nie mogąc już stać na własnych nogach. Ktoś przyniósł butelkę Whisky i otworzył ją, wlewając płyn do szeroko otwartych ust jasnowłosej kobiety. Przyniesiono jej colty. Po wysypaniu z magazynków amunicji, jeden wetknięto w jej dupę, drugi pomiędzy jej nogi. Śmiejąc się głośno, bandyci odjechali, zostawiając za sobą tumany kurzu. Na rynku Mariebree, Rawhide Jane stała, skrępowana i oparta o pal, nieprzytomna od seksu i alkoholu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz